Ameryka Północna Bezpieczeństwo Bezpieczeństwo międzynarodowe Gospodarka Program Amerykański Wybory

Jest dobrze… Krytyczna refleksja na temat orędzia o stanie państwa prezydenta Baracka Obamy

ŁUKASZ SMALEC

Doroczne orędzie prezydenta o stanie państwa świadczy o tym, że nie tylko Republikanie zwierają szeregi przed zbliżającymi się listopadowymi wyborami. Podczas gdy w partii republikańskiej trwa ostra walka o nominację, administracja prezydenta B. Obamy postanowiła mocnym akcentem otworzyć kampanię. Doskonałą okazją dla jej rozpoczęcia stało się właśnie wygłoszone 24. stycznia przemówienie, w którym prezydent wystąpił w roli silnego, asertywnego przywódcy.

Prezydent Barack Obama rozpoczął swoje doroczne orędzie od przypomnienia o wycofaniu “bohaterskich” żołnierzy amerykańskich z Iraku. Przypomniał, że nad Eufratem i Tygrysem walczyło przeszło milion amerykańskich chłopców, niestety kilka tysięcy z nich zginęło. O dziwo podobnie jak jego poprzednik, Demokrata przekonuje nas, że ci „bohaterowie” walczyli aby zwiększyć bezpieczeństwo i szacunek dla Waszyngtonu na świecie. Kolejnym sukcesem urzędującej administracji, o którym nie omieszkał wspomnieć prezydent, było zabicie Osamy bin Ladena, który przez ostatnie 20 lat (począwszy od zakończenia operacji Pustynna Burza) stanowił poważne zagrożenie dla Waszyngtonu.

Przemówienie było doskonale przemyślane, z punktu widzenia public relations: sukcesy administracji zostały zestawione z niepowodzeniami jej poprzedników (ostatni kryzys finansowy i jego konsekwencje m. in. likwidacja kilku milionów miejsc pracy). Tymczasem, Demokraci na płaszczyźnie wewnętrznej odnieśli szereg sukcesów. Prezydent z dumą oznajmił, że w ubiegłym roku powstało najwięcej nowych miejsc pracy od 2005 r. Wystąpił również w roli męża opatrznościowego gospodarki, dzięki trafnym decyzjom jego ekipy udało się nie tylko uchronić przed upadkiem amerykański przemysł motoryzacyjny, ale nawet przywrócić mu dawną świetność. Zapowiedział reformę przepisów podatkowych dla firm, której celem byłaby poprawa sytuacji tych, których proces produkcyjny jest zlokalizowany w  USA. Obiecał promocję towarów amerykańskich za granicą oraz działania na rzecz dalszej liberalizacji handlu międzynarodowego. Jak również, zapowiedział powołanie jednostki monitorującej i wprowadzającej restrykcje wobec państw stosujących nieuczciwe praktyki handlowe, na czele z ChRL.

Prezydent wystąpił również w obronie “Ameryki równych szans”, deklarując wolę poprawy sytuacji osób poszukujących pracy; zapowiedział reformę systemu zwalczania bezrobocia. Prezydent przypomniał historyczne dokonania USA, w tym zarówno sukcesy na polu gospodarczym (przezwyciężenie Wielkiego Kryzysu lat 30.) jak również militarnym (zwycięstwo w II wojnie światowej). Zapowiedział uruchomienie projektów prac publicznych, które podobnie jak te w okresie międzywojennym, pozwolą na zatrudnienie i poprawę losu najuboższych. Wskazał, że na ich realizację wystarczy zaledwie połowa środków, które dotąd były przeznaczana na wojnę w Iraku. Kolejnym dowodem na to, że B. Obama wystąpił w roli „trybuna ludowego” była zapowiedź wprowadzenia w życie propozycji Warrena Buffetta. Zgodnie z nią każdy obywatel uzyskujący roczny dochód w wysokości powyżej miliona dolarów powinien płacić podatki w wysokości co najmniej 30 procent. Stwierdził, że państwo powinno skończyć ze wspieraniem milionerów, a zwrócić uwagę na los 98 % amerykańskich rodzin, które nie powinny płacić wyższych podatków w czasach rosnących kosztów utrzymania i „sztywnych płac”. Wśród wyzwań wskazał również na problem niedoinwestowania systemu edukacji.

Świetlaną wizję amerykańskiej odbudowy zmącił nieco problem ostrej walki międzypartyjnej, jaką mogli obserwować obywatele USA w ubiegłym roku. Administracja Obamy rzeczywiście nie miała łatwego życia z republikańską większością w Kongresie. W ubiegłym roku opozycyjna partia skutecznie torpedowała inicjatywy administracji. Barack Obama, chcąc zaprezentować się jako prezydent stojący ponad podziałami, wezwał do zmiany w sposobie prowadzonej polityki krajowej. Tym samym (choć nie bezpośrednio) wskazał na Republikanów jako tych, którzy mącą i niweczą dobre intencje administracji. Starał się również aby plany reform administracji zostały odebrane jako zmiany korzystne dla wszystkich. Wskazywał, że wszyscy powinni chcieć „mądrzejszego, bardziej efektywnego rządu”. Zadeklarował działania na rzecz wzrostu gospodarki z lub bez poparcia ze strony Kongresu.

W odniesieniu polityki zagranicznej  – nihil novi. Prezydent wieszczył propagandę sukcesu (wycofanie z Iraku, rozbicie siatki Al. Kaidy), zdecydowanie na wyrost obwieścił, że przywództwo amerykańskie zostało odbudowane, a dowody tego widać na całym świecie. Tymczasem, sytuacja wcale nie jest aż tak korzystna: współpraca ze „Starą Europą”,  mimo że wygląda lepiej niż za kadencji George’a W. Busha (był to okres największego kryzysu w stosunkach transatlantyckich od czasu ich nawiązania), to jednak na pewno nie jest to „sojusz mocniejszy niż kiedykolwiek”. Jednocześnie, nastąpił dający się bez trudu zauważyć regres w stosunkach z „nowymi” członkami NATO i UE, na czele Polską.  „Stare sojusze” amerykańskie w innych częściach świata, w Azji Wschodniej (Japonia i Korea Pd.) i na Bliskim Wschodzie (Izrael), również nie wyglądają najlepiej. USA rzeczywiście w dalszym ciągu jest mocarstwem Pacyfiku, niemniej jednak traci zainteresowanie współpracą transatlantycką.

Prezydent przyznał co prawda, że USA nie mogą kontrolować wszystkich wydarzeń międzynarodowych, jednak od razu dodał, że „pozostają państwem niezbędnym w polityce światowej”. Jednocześnie zapowiedział podjęcie działań na rzecz utrzymania przewagi amerykańskiej nad ich przeciwnikami.

W przemówieniu znalazły się pewne nieliczne elementy programu dalszych działań w zakresie polityki zagranicznej USA na przyszły rok, jednak były one w zdecydowanej mniejszości w porównaniu z wyliczeniem jej sukcesów. Prezydent z satysfakcją przyjął wydarzenia „Arabskiej Wiosny”, a nawet w nieco mglisty sposób zapowiedział wsparcie w zakresie krzewienia wartości zgodnych z amerykańskim etosem (demokracji, praw człowieka). W odniesieniu do budzącej chyba największe emocje kwestii Iranu również nie usłyszeliśmy nic nowego. Prezydent zgodnie z oczekiwaniami wyraził determinację USA do uniemożliwienia Islamskiej Republice zdobycia broni nuklearnej. Cel ten będzie realizowany z użyciem wszystkich dostępnych instrumentów, niemniej jednak w chwili obecnej najlepsze i w dalszym ciągu realne jest pokojowe rozwiązanie problemu. Tym bardziej, że Teheran jest coraz bardziej osamotniony, musi zmierzyć się z coraz bardziej restrykcyjnymi sankcjami ze strony społeczności międzynarodowej.

Istotna była również zapowiedź kontynuowania wycofywania amerykańskich żołnierzy z Afganistanu. Prezydent przypomniał, że jak dotąd  do kraju wróciło ich już 10 tys., kolejne 23 tys. ma zostać wycofanych do końca sierpnia. Jednocześnie podkreślił, że długofalowym celem Waszyngtonu jest trwałe partnerstwo z afgańskim rządem, które pozwoli na uniknięcie powtórki sytuacji z roku 2001. Wówczas kraj ten nie tylko odgrywał rolę azylu (safe heaven) dla Al Kaidy, ale również wspierał jej aktywność wymierzoną w USA.

Amerykańscy i Brytyjscy żołnierze podczas potrolu w Afganistanie

Warto podkreślić, że w orędziu nie było wzmianki na temat trzeciego ogniwa „Osi Zła”- KRLD. Jest to tym bardziej zaskakujące, że obecnie w obliczu śmierci „Drogiego Przywódcy” oraz kolejnej rodzinnej sukcesji, sytuacja na Płw. Koreańskim nie należy do stabilnych. Wydaje się jednak, że podobnie jak kilka innych kwestii było to rezultatem wnikliwych analiz eksperckich. Administracja Obamy, w czym nie różni się specjalnie od swych poprzedników w Białym Domu, nie może pochwalić się wymiernymi sukcesami w stosunkach bilateralnych z Pjongjangiem. Tym samym podjęcie problemu rzuciłoby cień na wielkie „sukcesy” Demokratów na arenie międzynarodowej.

Podsumowując: w aspekcie wewnętrznym niemal każdy usłyszał to, co chciał. Prezydent osiągnął swój cel, według „Los Angeles Times” uzyskał aż ośmioprocentowy wzrost poparcia. Ogólna opinia wskazuje, że orędzie B. Obamy było raczej mocnym wejściem w kampanię niż rzeczywistym programem politycznym Demokratów na kolejny rok urzędowania. W wymiarze międzynarodowym (zgodnie z oczekiwaniami), Waszyngton nie przewiduje spektakularnej wolty w polityce zagranicznej. Tym samym można uznać, że potwierdziły się prognozy (lub też obawy) Republikanów, że orędzie zostanie wykorzystane na użytek bieżącej gry politycznej. W artykule wskazałem jedynie tylko kilka przykładów z wielu obietnic złożonych przez urzędującą administrację  – zapewne z myślą o tegorocznych wyborach prezydenckich.

Z drugiej strony, mimo że przemówienie w roku wyborczym należy rozpatrywać głównie poprzez pryzmat tegorocznej kampanii oraz wyborów prezydenckich, nie można przejść wobec niego obojętnie. Stanowi ono bowiem dowód, że Waszyngton na dobre otrząsnął się ze złudnych nadziei na odgrywanie roli światowego hegemona. Okres bezprecedensowej dominacji amerykańskiej minął bezpowrotnie, niemniej jednak nie muszą, a przede wszystkim nie chcą one rezygnować z przywództwa światowego. Niemniej jednak, tym razem musi być ono odpowiedzialne, oparte na szerokiej współpracy międzynarodowej. „Wszystko” zależy od Waszyngtonu, jeśli zaakceptuje rolę „pierwszego wśród równych” (primus inter pares),  rzeczywiście odnowi współpracę ze „starymi partnerami” (przede wszystkim Europą), szanując przy tym interesy wschodzących mocarstw (m. in. państw BRICS) – to może zachować kluczową pozycję w systemie międzynarodowym.

One Response

Comments are closed.