Europa Gospodarka Polska Społeczeństwo

Niektóre przyczyny „Oburzenia”

TOMASZ PAWŁUSZKO

W kryzysowych dla gospodarki światowej latach 2008-2011 w krajach UE pracę straciło powyżej 5 milionów osób. Ekonomiści alarmują, iż mamy do czynienia z najwyższym poziomem bezrobocia w historii. Mimo, iż przeszło co piąta firma w UE deklaruje wzrost zatrudnienia w najbliższej przyszłości, to podaż pracy nie jest w stanie sprostać popytowi kolejnych roczników wchodzących na europejskie rynki pracy. Bezrobocie wśród młodych ludzi staje się jednym z najważniejszych problemów społecznych na naszym kontynencie, na co wskazują liczne raporty, publikowane zarówno przez wiodące firmy doradcze, jak i uniwersytety. Przyjrzyjmy się krótko sytuacji w Polsce.

W bieżącym roku 2011 Kancelaria Prezesa Rady Ministrów RP zaprezentowała kilkusetstronicowy raport Młodzi 2011, stanowiący wielowymiarową socjo-ekonomiczną analizę potrzeb młodego pokolenia. W zbliżonym okresie powstały również raporty Deloitte pt. Pierwsze kroki na rynku pracy. Międzynarodowe badanie studentów i absolwentów czy też Kariera w finansach. Ogólnopolskie badanie studentów i absolwentów; ukazały się studia Narodowego Banku Polskiego pt. Rynek pracy w Polsce oraz Analiza sytuacji gospodarczej w krajach Europy Środkowej i Wschodniej. Nieco wcześniej firma Ernst & Young oraz Instytut Badań nad Gospodarką Rynkową opublikowały szeroko dyskutowaną na przełomie 2009 i 2010 roku Diagnozę stanu szkolnictwa wyższego w Polsce. Regularne analizy oraz prognozy odnoszące się do tematu prezentują również Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej oraz Ministerstwo Gospodarki. Dane dotyczące młodego pokolenia są komentowane w ogólnopolskich mediach, stając się węzłowym tematem debaty publicznej. Przyjrzyjmy się niektórym danym, wynikającym ze wspomnianych analiz.

Mimo, iż uwagę w ostatnich tygodniach przyciągnęła głównie kwestia aspiracji ruchu „Oburzonych” to należy pamiętać, iż pozycja młodych sprzężona jest z wieloma zmiennymi. Większość „oburzonych” demonstrantów wydaje się bowiem w odbiorze medialnym reprezentować dobrze wyedukowaną i stosunkowo zamożną klasę średnią, co nie stanowi rzetelnego odzwierciedlenia sytuacji młodego pokolenia jako pewnej całości – grupy społecznej. Z drugiej strony, musimy zdać sobie sprawę, że obecne młode pokolenie jest najlepiej wyedukowanym i najbardziej mobilnym pokoleniem w historii Zachodu, posiadającym proporcjonalnie wysokie aspiracje – zderzające się dziś z największym w historii kontynentu kryzysem bezrobocia. Z danych polskiego MPiPS wynika, że ilość ogłoszonych w naszym kraju ofert zatrudnienia spadła w stosunku do roku 2010 o ponad jedną czwartą, jest najniższa od 2003 roku i wynosi nieco ponad 600 tys., ponadto sondaże publikowane w raporcie Deloitte wskazują na fakt, iż zarówno plany wzrostu płac, jak i strategie zwiększania zatrudnienia wśród pracodawców są bardzo ostrożne. Również państwo ograniczyło aż o blisko 50% ilość środków, przeznaczanych na aktywne przeciwdziałanie bezrobociu.

Większość młodych, badanych przez Deloitte wskazywała na brak kontaktu z pracodawcami pomimo, iż dziewięciu na dziecięciu młodych Polaków szuka pracy przez zapewniający szybką komunikację Internet. Młodzi z Polski pozostają jednocześnie w perspektywie porównawczej jedną z najaktywniejszych i najbardziej doświadczonych zawodowo grup wiekowych w Europie Środkowej – blisko 80% z nich podczas studiów pracowało lub korzystało z ofert stażowych (co więcej, także ponad 80% młodych Polaków uważa, iż ofert stażu jest zbyt mało). Według statystyk GUS, czas poszukiwania pracy w samym tylko 2011 roku wydłużył się o blisko 15%. Wydaje się, że można to wiązać z faktem, iż prawie dwie trzecie pracodawców poszukuje obecnie pracowników poprzez „polecenia” i networking – co przyczynia się z kolei do koncentracji podaży pracy w rejonach metropolii, gdzie poziom bezrobocia jest nawet kilkukrotnie mniejszy niż w mniejszych miastach i na wsi. Ponad dwie trzecie młodych Polaków (69%) gotowych jest zatem zmienić miejsce zamieszkania, bądź nawet wyjechać za granicę (59%), by poprawić swój status materialny (wg NBP średnio co dziesiąty polski bezrobotny zamierza wyjechać za granicę, młodzi są więc kilkukrotnie bardziej mobilni niż starsze pokolenia). Dla większości nie wiąże się to z utrudnieniami w założeniu rodziny, która wciąż pozostaje dla młodych wartością ważniejszą, niż kariera czy edukacja – zarazem aż ok. 70% z nich gotowych jest pracować 10-12 godzin dziennie aby uzyskać awans i podwyżkę, także kosztem życia rodzinnego. Zarówno gotowość do wyjazdu, jak i założenia rodziny za granicą jest zdaniem większości analityków poważnym sygnałem świadczącym o malejącej konkurencyjności Polski i Europy Środkowej w skali ponadregionalnej.

Jednym z wielkich nieobecnych tematów w dyskusji nad szansami zatrudnienia młodych pozostaje jakość systemu edukacji, a w konsekwencji – polityka oświatowa państw. Około 72% ankietowanych z regionu Europy Środkowej zauważa, że system edukacji nie daje wystarczających umiejętności dla swobodnego poruszania się na rynku pracy (około dwie trzecie z nich zdecydowało się więc podjąć pracę zawodową lub staż, związany z zainteresowaniami / tematyką studiów). Zdecydowana większość studentów w Polsce i krajach sąsiednich jest również zdania, że studia nie przygotowują właściwie do pracy zawodowej, toteż około połowa z nich zdobywa dodatkowe doświadczenia w ramach kół naukowych, poprzez wolontariat czy oferty międzynarodowych organizacji pozarządowych. Polacy są w Europie Środkowej grupą która najczęściej (40% – czyli blisko dwukrotnie częściej niż w pozostałych państwach regionu!) oczekuje wynagrodzenia za staż. Jednocześnie trzy czwarte byłych stażystów, uważa że instytucja stażu zdecydowanie zwiększyła ich szanse na rynku pracy (dużo bardziej niż działalność studencka czy prace dorywcze). Nie są spełniane natomiast oczekiwania finansowe młodych, zwłaszcza dotyczące pierwszej płacy – jak wykazują badania Deloitte – młodzi Polacy oczekują „na starcie” średnio o ok. 500-600zł więcej niż może zaoferować im rodzimy rynek. Prawdopodobnie ta stosunkowo znaczna różnica wynika częściowo z faktu, iż jedynie jedna czwarta młodych poszukuje pełnopłatnego etatu.

Socjologowie – z Zygmuntem Baumanem na czele – już od ponad dekady zwracają uwagę na fakt, że wchodzące obecnie na rynek pracy pokolenie może być pierwszą w historii nowożytnego Zachodu populacją o statusie zawodowo-materialnym niższym, niż poprzednie pokolenie. Powyższe dane pozwalają na dostrzeżenie wiele niepokojących trendów, do których możemy zaliczyć między innymi:

Obniżenie potencjału innowacyjności w regionie Europy Środkowej (pomimo znacznego wzrostu ilościowego zasobu osób wykształconych)
• Zagrożenie „drenażem mózgów” na rzecz bogatszych państw dawnej „piętnastki” UE
• Rosnąca presja na rzecz wzrostu płac (tym samym wzrost kosztów może sprzyjać dalszemu spowolnieniu wzrostu zatrudnienia)
Obniżanie się relatywnego potencjału szkolnictwa wyższego (efekt braku wystarczającego dostosowania do rynku pracy)
• Stopniowy spadek atrakcyjności inwestycyjnej Polski i państw regionu (wycofywanie kapitału do państw wyżej rozwiniętych lub posiadających tańszą siłę roboczą).

27 Responses

  1. Zgadzam się przede wszystkim z tym, że podstawowym powodem obecnych trudności na rynku pracy jest beznadziejna wręcz zapaść szkolnictwa wyższego i szkolnictwa w ogóle w Polsce. Polskie uczelnie nie są w stanie przesunąć się wyżej w światowych rankingach, nie prowadzą badań, nie korzystają z nowych teorii, uparcie produkują bezrobotnych tylko dlatego, że otrzymują stałą, demotywującą subwencję oświatową. Czas zmierzyć się z faktem, że jedynym rozwiązaniem jest wprowadzenie studiów odpłatnych w 100%, dla wszystkich studentów. Polska młodzież poniekąd sama zakładała sobie sznur na szyję przez ostatnie lata, napędzając spiralę studiowania, kolejnych fakultetów, języków, doktoratów i dziesiątek bezsensownych staży, produkując armię “wykształconych z nazwy” i fatalnie obniżając swoją wartość w oczach pracodawców (jakkolwiek paradoksalnie to brzmi wobec pierwotnych założeń). Skutki widzimy na własne oczy: bardziej opłaca się przyjąć praktykanta i nic mu nie płacić, zwolnić go i przyjąć nowego, niż proponować sensowne warunki zatrudnienia. Wszystko to na nasze własne, zbiororwe życzenie. Co więcej, Zachód przepełnił się już młodymi szukającymi lepszego startu. Dokąd zatem teraz? Kto (u)ratuje europejskie gospodarki?

  2. A co do trendu wskazującego na “ubożenie” naszego pokolenia w stosunku do poprzednich – to nic innego jak dowód regresu cywilizacyjnego Zachodu. To także należy podkreślać i nazywać po imieniu.

  3. Zgadzam się z Pawłem. Dopóki nie będzie w Polsce płatnego systemu szkolnictwa wyższego (z rozbudowanym systemem grantowo-stypendialnym jak to jest np. w UK czy USA), dopóty jakość naszych uczelni będzie miałka, a przełożenie wiedzy na rzeczywistość znikome. Szczerze mówiąc, z perspektywy czasu mogę stwierdzić, że w ciągu jednego roku swoich studiów w UK nauczyłem się więcej niż w ciągu pozostałych 4 lat w Polsce. A wystarczyło mieć mniej bezsensownych zajęć na uczelni, które tylko marnowały cenny czas…

    A co do meritum artykułu Tomka – przecież podobne podłoże miały rewolucje, które wstrząsnęły Afryką Północną. Tam również młodzi żyją we frustracji, że mimo wykształcenia i niespotykanej dotychczas mobilności, ciągle nie są w stanie znaleźć pracy, zapewnić sobie stabilności finansowej, a tym samym i społecznej (facet bez pracy i stałych dochodów nie może sobie pozwolić na związek małżeński, bo jest to naprawdę droga inwestycja). Wyobrażacie sobie, że podobne wydarzenia do tych sprzed kilku miesięcy np. w Egipcie przelewają się przez któryś z krajów europejskich?

  4. Nie zgadzam się z tym, że jedynym sposobem na poprawienie jakości kształcenia na polskich uczelniach jest wprowadzenie odpłatności w 100%. W krajach skandynawskich szkolnictwo wyższe jest bezpłatne, a poziom wysoki i system kształcenia bardzo nowoczesny, nastawiony na pracę własną, dyskusję i praktyczne wykorzystanie wiedzy. Na studia mogą pójść nawet 40- czy 50-latkowie. Część młodych ludzi idzie na studia dopiero po kilku latach od skończenia liceum, przez co być może lepiej wiedzą, w jakim kierunku chcą się kształcić i po co. Mają wtedy większą motywację. Problemem w Polsce jest raczej mit konieczności posiadania wyższego wykształcenia. Stąd tyle prywatnych uczelni, wśród których na palcach jednej ręki można policzyć te naprawdę wartościowe. Takie uczelnie opuszczają ludzie, którzy i tak nie będą pracować w “zawodzie”, bo są źle wykształceni i w większości wypadków rynek to weryfikuje, ale u ludzi oczekiwania zostają – mam wyższe wykształcenie, więc chcę dobrej pracy i pewnych zarobków. Nie każdy musi mieć wyższe wykształcenie. A niektórzy może po kilku latach stwierdzą, że chcą je mieć i to w konkretnym kierunku i wtedy powinni mieć możliwość pójść na wysokiej jakości studia. Moim zdaniem bezpłatne. Należy popracować nad jakością kształcenia na uczelniach, a nie ilością studentów.

  5. Różnica polega na tym, że państwa skandynawskie stać na szkolnictwo wyższe dla każdego, a Polski nigdy nie było na to stać; absurdem jest zatem utrzymywanie na siłę bezpłatnych studiów jedynie w obawie przed utratą głosów studentów. A pierwszym pozytywnym efektem wprowadzenia czesnego byłby właśnie drastyczny spadek liczby studiujących, czyli najbardziej pożądane zjawisko na polskim rynku pracy.

  6. Obawiam się jednak, że wtedy blokadą przed studiowaniem stałby się głównie czynnik ekonomiczny, a nie brak zdolności, czy motywacji. Uważam, że kluczowe jest uświadomienie sobie przez społeczeństwo (zarówno ewentualnych studentów, jaki i pracodawców oraz polityków), że nie każdy musi mieć wyższe wykształcenie. Opłata za studia jak dotąd nie ogranicza mas ludzi płacących za marne studia na marnych prywatnych uczelniach. Z tego należy zrezygnować. A także z poszerzania w nieskończoność liczby przyjmowanych na studia osób na uczelniach publicznych, też tych wiodących. Należy postawić na jakość, a nie ilość, ale bez sprowadzania do tego, że kogoś na na studia nie będzie stać, bo ryzykuje się wyeliminowaniem osób zdolnych, ale biedniejszych (a też nie wybitnie zdolnych, które pewnie uzyskałyby jakieś stypendia).

  7. Pozwólcie, że posłużę się przykładem College of Europe:
    1. studia są płatne. Wprawdzie nie wiem, czy 19 tys. EUR za tutorial to dużo, czy mało w porównaniu do innych zachodnich uczelni, ale różnica jest pewnie taka, że większość (choć nie wszyscy) są sponsorowani albo przez swoje rządy (UE), albo przez UE (ENP), w ramach podpisanych porozumień “o rozwoju narodowych kadr”. Studenci podpisują umowy, z których są rozliczani. Po obronie (jeśli jej nie ma, to trzeba zrócić stypendium!) niektórzy muszą pracować przez pewien okres dla MSZ, płatnie (3 lata), lub wolontaryjnie (jak w moim przypadku – 2 miesiące).
    2. Każdy musiał przejść rekrutację. College jest dla najlepszych i to widać na zajęciach zarówno po zatrudnianych profesorach, jak i z wiedzy prezentowanej przez studentów (choć trzeba wspomnieć, że progi przyjęcia dla ludzi spoza UE są niższe; uczelnia stawia na różnorodność).
    3. Nikt nie myśli o powrocie do kraju. Spędziwszy rok w tak międzynarodowym środowisku nikt nie wyobraża sobie powrotu do homogenicznej ojczyzny. Wszyscy celują w Brukselę. Czy to już drenaż mózgów? Chyba nie, jak się dostaną do Komisji, będą jej urzędnikami, ale zawsze z określonej narodowości, choć bardzo już zeuropeizowani. Ale weźmy przykład Mołdowian: tylko odliczają dni do złożenia wniosku o obywatelstwo rumuńskie. To już drenaż mózgów na pewno. Ale jak sie słyszy, że to wybór między głodem a normalnym życiem, to człowiek przestaje się dziwić i wyrzucać od braku patriotyzmu…
    4. Wszyscy maja ogromne oczekiwania. “Jesteśmy w CoE, jesteśmy elitą” – zapewniamy się nawzajem każdego dnia. Ale rynek bruskelski jest już zapchany absolwentami College of Europe i więcej – wydaje się – nie jest ich już w stanie pomieścić. Niedawno byłam na imprezie, gdzie studenci sprzed 2 lat od kilku miesiący bezskutecznie poszukiwali pracy…
    Tymczasem niektórzy z nas są ciągle przekonani, że po szkole od razu trafią do dyplomacji, europejskiej oczywiście, ale jak nie będzie miejsca, to i narodowa może być na początek. Niestety, ci najbardziej muszą się obawiać twardego zderzenia z rzeczywistością…

  8. Z czasem globalizacja przyczyni się być może do uregulowania rynku pracy poprzez umożliwienie szerszego napływu dobrze wyedukowanych absolwentów uniwersytetów choćby z krajów azjatyckich (poziom czołowych chińskich uniwersytetów czy szkół średnich jest znacznie wyższy niż ich polskich odpowiedników). Może to pozwoli decydentom uzmysłowić sobie, jak bardzo bezużyteczne są polskie uczelnie i powziąc odpowiednie kroki. Z drugiej strony pracodawcy powinni wreszcie zrozumieć, że na wiele stanowisk nie potrzeba wyższego wykształcenia – wszak to właśnie oni napędzają owczy pęd ku posiadaniu dyplomu. Póki co, jak zauważyła Anita, pozostaje emigracja i drenaż mózgów.

  9. Bardzo ciekawa dyskusja, zgadzam sie ze zdaniem, ze to zle dla gospodarki by kazdy mial wyzsze wyksztalcenie, bo przeciez by dobrze zarabiac wystarczy dzis dobry kurs manikurzystki, stolarza czy mechanika sammochodowego i mozna zyc na bardzo dorbym poziomie. I te zawody sa bardziej przydatne rynkowi i gospodarce. Definitywnie studia sa dla ludzi ambitnych, majacych pomysl na siebie, rozwoj swoich projektow naukowych a przede wszystkich zainteresowan. Ale przeciez dla nas 4 000 PLN co miesiac jako stolarz nie uczyni nas szczesliwymi, i dlatego poszlismy na studia. Moim zdaniem trzeba miec gdzies zdanie HRowcow i sygnaly z gospodarki, po prostu isc za tym co nas interesuje, inaczej nie bedziemy szczesliwi. Ci ktorym wystarczy pare tysi na miesiac gdzie nie wazne ze to co robia na codzien jest interesujace, zmleniajace swiat lub po prostu przyjemne zostawmy im prostemu zyciu wg zasad i potrzeb rynku. Robmy swoje i studiujmy swiat, polityke i dyplomacje. Innego wyjscia nie ma!

  10. Zgadzam się z Pawłem i Arturem w 100%! Artykuł Tomka jest dobrym podsumowaniem zjawisk zachodzących w Europie, a powyższe komentarze świetnym uzupełnieniem i prognozą! Obniżenie poziomu życia w Europie jest nieuniknione (patrze: Kryzys EURO). Ostatnie 60 lat dało nadzieję, że rozwój gospodarczy w tym wydaniu, który wymyślono na zachodzie może trwać w nieskończoność. Nie może…
    Jeżeli nie ma zapotrzebowania na kolejnych absolwentów College of Europe (to tylko hipoteza, sorry Anita!), to zarówno władze uczelni, jak i subsydiujące edukację tamże rządy, powinny przestać napędzać koniunkturę młodych naiwnych… bo takich buntów, jakie przewinęły się ostatnio (950 miast świata!), będzie z pewnością więcej…i to w wersji “hardcore”

  11. Cieszę się, że tekst wywołał małą dyskusję. Temat jest bardzo szeroki ale skoro skupiliście się na szkolnictwie wyższym to polecam zajrzeć do półrocznika “Nauka i szkolnictwo wyższe” wydawanego przez Centrum Badań Polityki Naukowej i Szkolnictwa Wyższego. Dobry punkt wyjścia, aby zacząć odkłamywanie gazetowych stereotypów.

    Faktem jest, że zmiany w innowacyjności szkolnictwa wyższego następują powoli, potrzebne są z pewnością zmiany instytucjonalne i sporo funduszy. Innowacyjność ta może mieć jednak z czasem duży wpływ na sytuację rynkową młodego i młodszego pokolenia. Uważam też, że wzrastająca ilość wyżej wykształconych obywateli jest czymś dobrym – zwłaszcza jeśli generuje deficytowy w naszym kraju kapitał społeczny; zachowam jednak zastrzeżenie, że przestawienie naszej polityki naukowej (państwowej i uczelnianych) “na ilość” spowodowała liczne utrudnienia w modernizacji szkolnictwa wyższego (“choroba holenderska” w nauce? możliwe). W prosty sposób: dostosowanie się do “większej ilości” (studentów, kierunków itd) może skutecznie imitować modernizację naszej nauki (większe budynki, więcej studentów, większy dochód), jak i naszego podejścia do niej.

    Trzecia uwaga – w tym tle wcale nie wydaje mi się czymś złym, że istnieją dziesiątki specjalistycznych uczelni zawodowych. Nie wszystkie uczelnie muszą być “okrętami flagowymi”, funkcją większości z nich jest zapewnienie przeszkolenia kadr – niezbędnego na rynku pracy, głównie zresztą regionalnym / lokalnym. Czym innym jest oczywiście College of Europe, którego standardy, tak jak standardy dobrej firmy, warto zawsze naśladować.

  12. Z raportów, do których dotarłem, a którego nie zamieściłem we wpisie polecam raport “Youth and Work” opublikowany przez European Foundation for the Improvement of Living and Working Conditions (dziwna nazwa, ale raport ciekawy, chętnie prześlę) – tu zaś kilka ciekawych informacji: http://eurofound.europa.eu/ewco/ i raportów o stanie zatrudnienia w UE: http://www.eurofound.europa.eu/ewco/annualreports.htm a także raporcik poświęcony Polsce autorstwa J. Sroki z ISP: http://www.eurofound.europa.eu/ewco/studies/tn0810036s/pl0810039q.htm polecam uważnej lekturze.

  13. Mam kilka uwag.

    Po pierwsze co do zdania na temat skuteczności płatnej edukacji. Generalnie zgadzam się co do konieczności jej wprowadzenia. Nie ma nic bardziej okrutnego niż finansowanie studiów młodych ludzi z zamożnych rodzin z podatków płaconych również przez tych najbiedniejszych (wiem, że parafrazuję Korwina – Mikke, ale uważam, że ma rację w tym punkcie). Równocześnie jednak muszę zauważyć, że sama odpłatność studiów nie oznacza ich wysokiego poziomu. Studia w Korei Pd. są płatne, a mogę powiedzieć z całą odpowiedzialnością, że w większości przypadków są na prawdę bardzo kiepskie. Może oprócz Seoul National University, KAIST (Korea Advanced Institute of Science and Technology) i w mniejszym stopniu kilku innych uczelni. Ważniejsze od odpłatności za studia jest zmienienie naszej sowieckiej mentalności. A dotyczy to zarówno studentów, którzy olewają studia “ucząc się” ze skryptów jak i wykładowców którzy olewają studentów. W Polsce od lat funkcjonuje system płatnych studiów niestacjonarnych i jeszcze nie słyszałem aby był na wyższym poziomie niż studia bezpłatne.

    Co do twierdzenia Pawła o jakości uczelni azjatyckich. Nie mogę się z Tobą zgodzić. Mam już drugi raz możliwość studiowania w Korei, znanej podobno ze swojej wysokiej jakości kształcenia i utwierdzam się tylko w przekonaniu, że statystyki na ten temat nie odzwierciedlają rzeczywistości. Licealiści w Korei uczą się w szkole od 9 do 22, ale ich poziom wiedzy jest z reguły znacznie niższy przykładowo niż obecnych tu Niemców. Jeśli czyta to jakiś Koreańczyk to proszę o wybaczenie, ale tak właśnie wyglądają moje spostrzeżenia. Nie dotyczy to wszystkich Koreańczyków, bo zdarzają się rodzynki, ale niestety moja ogólne wrażenie jest właśnie takie. Z drugiej strony nie można się spodziewać niczego innego. Ponad 80% młodych Koreańczyków idzie na studia. Spośród tak wielkiej masy tylko część zasługuje na nie i posiada wysokie. Reszta ma problem ze znalezieniem pracy w zawodzie, podobnie jak w Polsce (tylko w mniejszej skali).

    I prowadzi do kolejnego punktu. Dlaczego mimo to absolwentowi w Korei (mimo ewidentnego przeedukowania społeczeństwa) łatwiej znaleźć pracę niż w Polsce. Odpowiedź jest prozaiczna. Bo ma mnóstwo miejsc gdzie może ją podjąć. Wymienię tylko kilka największych firm takich Samsung, LG, KIA, Lotte, Hyundai i wiele innych. W Polsce gospodarka jest oparta na małych i średnich przedsiębiorstwach. Dlaczego stan badań w Polsce jest mizerny (choć kolego robiący doktorat na Politechnice Śląskiej mówił mi, że zaczyna się to zmieniać)? Bo nikomu te badania nie są potrzebne! Sklep rodzinny pani Kasi na osiedlu w Warszawie nie będzie zamawiał przecież badań na SGH na temat optymalnego ułożenia towaru na półce. Wszystkie działające w Polsce duże korporacje międzynarodowe mają swoje własne instytuty badawcze, albo zamawiają badania na zagranicznych uczelniach. Jaka duża firma w Polsce może tak działać? Może KGHM Polska Miedź? Mówi się, że kształcenie na polskich uczelniach jest niedopasowane do rynku pracy. Ale jaki jest ten rynek? Większość ogłoszeń dotyczy usług i sprzedaży. Do pracy w call center nie trzeba studiów. W Korei mimo kiepskiej jakości uczelni (przynajmniej większości z nich) to na nich właśnie i na ich absolwentach czołowe firmy opierają swój rozwój i działalność. W Polsce nie ma przedsiębiorstw, które mogłyby rozruszać polską naukę.

    Innymi słowy. Za stan na rynku pracy w Polsce moim zdaniem odpowiada w głównej mierze nie polski system edukacji (zgadzam się, że marny), ale stan naszej gospodarki. Opartej na funduszach z UE i jedynie drobnej przedsiębiorczości, do tego niszczonej przez biurokrację. Nie prowadzi się w Polsce działań nad wzmocnieniu naszej innowacyjności. Tak długo jak ta sytuacja będzie się utrzymywać, tak długo Polaków będzie się zatrudniać tylko do najprostszych zadań, a stan rynku pracy będzie wyglądał tak jak wygląda.

    A na marginesie. Najbardziej mnie śmieszy, jak grono mniej lub bardziej sfrustrowanych humanistów narzeka na sytuację na rynku pracy obwiniając wszystko i wszystkich wokół, tak jak robię to ja w tej chwili. Wszyscy zgodnie twierdzą, że Polska jest zbyt mało innowacyjna, zbyt wiele osób studiuje kierunki humanistyczne itd. Jakże paradoksalnie brzmi to w ustach humanisty? Gdyby każdy z nas studiował informatykę to teraz zamiast siedzieć na jakimś blogu, bylibyśmy zajęci w pracy. Nie twierdzę, że zarabialibyśmy kokosy, ale przynajmniej na utrzymanie by starczyło 🙂

    Taka jest moja opinia. Dziękuję

  14. Bardzo trafne spostrzeżenia Mateuszu. Co do jakości kształcenia w Azji pozwolę sobie przywołać jedynie ostatni raport OECD, który udowadnia, że najwyższy na świecie poziom szkolnictwa podstawowego i średniego funkcjonuje obecnie w Szanghaju. Może Chińczykom brakuje jeszcze najnowszych technologiii (które pewnie niebawem i tak wykupią od upadającej Europy) ale na edukację poświecają znacznie więcej pieniędzy (relatywnie), a przede wszystkim zapału i ambicji niż ludzie na Zachodzie.

  15. A może napiszemy raport dla Ministerstwa, prezentujący w tonie tutejszej dyskusji: A) nasze żale, B) porównanie z innymi systemami edukacji, C) propozycje poprawy? I wciągniemy do akcji inne młodzieżowe organizacje?

  16. Jakby co polecam się w kwestii porównania systemów polskiego i brytyjskiego 😛 Gdy wróciłem z Erasmusa, to doznałem szoku na naszej wspaniałej uczelni i pokusiłem się o napisanie krótkiego, acz dosadnego moim zdaniem tekstu, który jak do tej pory przeleżał w “szufladzie” (tj. folderze na kompie).

  17. Świetnie! Moglibyśmy więc postąpić następująco:
    1. jako wstęp Tomek rozwinąłby swoją notkę, dodając dane z przywoływanych w komentarzach dodatkowych raportów;
    2. case-studies:
    a) Artur: system brytyjski;
    b) Anita: CoE;
    c) może Marta i Basia: Francja?
    d) może Dorota: Szwecja?
    e) Mateszu: Korea Pd.;
    f) może Karol B.: Chiny;
    g) mogłabym poprosić kolegę z PWM studiującego na Fullbright w US o komentarz nt. systemu amerykańskiego;
    h) Paweł: raport OECD i inne rankingi;
    i) inne….;
    3. podsumowanie: wnioski i rekomendacje: wszyscy pod redakcją Tomka.
    Co Wy na to?

  18. Jeszcze raz co do poziomu kształcenia w Azji. Znam statystyki i dlatego tym bardziej jestem zaszokowany tym co widzę tu dookoła. Bo rzeczywistość ma się nijak do statystyk. Rozmawiałem już o tym kiedyś z Pawłem. Mogę przywołać tu kilka “rodzynków”.
    1. Amerykanin, który wykłada na uczelni w Korei i radośnie przyznaje się, że nie ma pojęcia o przedmiocie, którego uczy. Dostał pracę tylko dlatego, że jest z USA. Za zagranicznego wykładowcę uczelnie dostają dofinansowanie od państwa, do tego mogą mu zapłacić mniej niż Koreańczykowi (o ile nie jest na prawdę specjalistą). No i wreszcie ich prestiż rośnie. Tym sposobem Korea roi się od różnego rodzaju nieudaczników ze wszystkich stron świata, którzy uczą tu angielskiego i nie tylko. Często sami nie potrafią mówić poprawnie. Spotkałem kilku z nich. Aż włos się jeży na głowie.
    2. Przypadek znany z autopsji. Na jednej z najlepszych uczelni w Korei (Korea Univ.) wykładowca oznajmia, że za próby plagiatu pracy zaliczeniowej grozi najniższa przewidziana przez niego ocena: B-
    3. Przypadek z tej samej uczelni. Podczas egzaminu studentka wychodzi oddając pustą pracę (mimo, że znaliśmy pytania 2 dni przed egzaminem). Wykładowca mówi jej, żeby tego nie robiła, po czym proponuje jej zabrać pracę ze sobą, napisać w domu i wysłać mailem.
    4. Wreszcie studenci, którzy myślą, że Polska leży blisko Kanady, albo nie potrafią rozróżnić Brunei od Burundi. Spotkałem do tej pory (łącznie to już będzie wkrótce rok pobytu) słownie dwóch Koreańczyków, którzy posiadali coś takiego jak “wiedza ogólna”. W tym jednego z nich w Polsce. Można mieć nadzieję, że wobec braku wiedzy ogólnej posiadają wiedzę specjalistyczną, ale śmiem wątpić.
    5. Nie będę komentował znajomości języków obcych (a w zasadzie jej braku), bo zdaję sobie sprawę, że nauczenie się angielskiego jest dużo trudniejsze do Azjatów niż dla Europejczyków. Ale dla studentów studiujących np. stosunki międzynarodowe, międzynarodowy biznes, czy wreszcie filologię angielską powinno to być priorytetem. A nie jest.

    W Szanghaju nie byłem, ale patrząc na sytuację w Korei mam wątpliwości co do wartości jakichkolwiek statystyk.

  19. Przy wszystkich moich uwagach do systemu edukacji w Korei muszę podkreślić, że Koreańczycy wykazują duże zaangażowanie do tego co robią i podchodzą do swoich studiów bardzo poważnie. Czego nie można powiedzieć o Polakach. Może to jest klucz do sukcesu?

    1. Niby jak podchodza powaznie ,jesli nie w stanie nauczyc sie anwet angielskiego ,a ich wiedza ogolna jak sam napisales wczesniej jest zatrwazajaca?

  20. Chyba właśnie o taki klucz chodzi. Nie da się bowiem podważyć statystyk, wg których Korea jest 15. gospodarką świata, Chiny 2. a Japonia 3. Kraje te osiągnęły to dzięki sile roboczej, której udało im się wykształcić w kraju i za granicą. A do tego sukcesu wcale nie potrzeba, aby wszyscy studenci i wszystkie uczelnie były najlepsze. Wszak to o światowych “hegemonach”, Amerykanach, żartuje się że nie starcza im rozumu. To, co widzimy na ulicach czy uczelniach, to tylko wycinek, a duży obraz to duże liczby i sukces, który obecnie Azjatom przychodzi ławiej – taka jest prawda.

  21. Podoba mi się to, co napisał Mateusz. Warto się zastanowić co jest brane pod uwagę w takich statystykach bo tu leży klucz do ich zrozumienia… Często są to np. ilość zagranicznych wykładowców (na marginesie anegdota- nasz wspólny kolega opowiadał jak to w Chinach łatwo można dostać pracę nauczyciela angielskiego jak jest się białym obcokrajowcem(sic!) i choć nie ujmuję mu doskonałej znajomości tego języka, to sam przytaczał przypadki takich “nativ speakerów” np. z Polski, Niemiec czy Francji – stawianych wyżej niż rodzimi ANGLIŚCI); są to też wskaźniki mówiące o tym ilu zagranicznych studentów studiuje na tych uczelniach – i tu przodują uczelnie z krajów atrakcyjnych dla obcokrajowców (jak chociażby Francja, Niemcy, Hiszpania) i te, które (dzięki pieniądzom!) mają rozbudowane programy stypendialne. SP chwaliło się, że ok 40 % ich studentów to studenci zagraniczni – ale nie wspominało już, że to dzięki licznym umowom wymiany w tym program Erasmus, umowy bilateralne z krajami azjatyckimi i amerykańskimi. Czy przez to poziom zajęć faktycznie jest wyższy ? – jak dla mnie sprawa dyskusyjna. Widziałam na SP zarówno studentów ambitnych i dobrze przygotowanych, jak i olewusów równych tak pogardzanym przez was “polskim studentem”( notabene znam wielu polskich studentów nieuczących się ze skryptów i poważnie podchodzących do zajęć :P). Widziałam nauczycieli przygotowanych do zajęć, z wiedzą i umiejętnością jej przekazania, jak i z pomysłem na zajęcia (tego w Pl chyba brakuje… niby są przedmioty monograficzne, ale mam z nimi złe doświadczenia….) ale widziałam też profesora, który z racji tego, ze jego wykład był po poprze lanczu – przychodził lekko “zawiany” oraz ćwiczeniowców, którzy prowadzili zajęcia na zasadzie : odpytanie z czytanki + referat -> żadnej sensownej dyskusji! Myślę więc, że są to problemy ogólne, a nie tylko tłoczące polski system. Inny wskaźnik brany pod uwagę w takich zestawieniach to często ilość absolwentów znajdujących pracę “w zawodzie” -> i tu Mateusz trafił w sedno. Brak nam zapotrzebowania na produkowanych absolwentów, w przeciwieństwie do np. wspomnianej Korei.
    Także statystyki są dobre i wiele mówią, ale warto się zastanowić co za nimi stoi 😉

  22. Jeszcze dorzucę : na absolwentów SP jest zapotrzebowanie, ich rynek wchłania. Czeka na nich administracja (lub ENA gdzie szykują sie do wyższych stanowisk administracji państwowej), czekają na nich wielkie firmy i korporacje (w końcu we Francji, tak jak i w Korei takie wielkie firmy istnieją!:P żeby wymienić pierwsze z brzegu :Danone, Renault, Grupa Citroen-Peugeut, koncerny kosmetyczne (l’oreal, pantene itp., duże grupy bankowe – BNP Paribas, Societe Generale, Credit Agricole itp.) Wszystkie one potrzebują sprawnych menadzerów i dobrze wykształconej kadry, a boiorą je z uznanych francuskich Grandes Ecoles (w tym SciencesPo). U nas tego trochę brakuje…. nawet najlepsze polskie uniwersytety (UW, UJ) nie mają takiego prestiżu! My kończymy UW i jesteśmy jednymi z dziesiątek tysięcy absolwentów, tam się kończy szkołę i jest się jednym z wybranych setek (lub tysięcy). Może jest to efekt specjalizacji? może polskie uniwersytety rozmieniają się na drobne produkując coraz to nowe wydziały i kierunki -> w takich molochach ciężko gwarantować i być odpowiedzialnym za wysoki poziom wszystkiego ;/ Łatwiej utrzymac prestiż oferując mniejszą liczbę kierunków, przyjmując mniejszą liczbę studentów – i to wybranych.

    Ciekawy przykład z Francji – sorbona która podzieliła się na niezależne jednostki i funkcjonuje na zasadzie uniwersytetu od prawa, uniwersytetu ekonomicznego itp.

    Czy płatne studia są odpowiedzią? – nie wiem.
    Mateusz chyba napisał, że w pl są studia zaoczne i wieczorowe płatne i to nic nie poprawiło- ale tu się nie zgodzę. Nigdzie nie jest tak (na dobrych uczelniach), że przyjmowani są wszyscy jak leci, byleby płacili, a tak jest na studiach zaocznych i wuieczorowych w Polsce. Są to często “odrzuty” (chociaż oczywiście nie tylko!) z rekrutacji na studia dzienne, czyli z założenia studenci słabsi.

    We Francji mają interesujące rozwiązanie, system szkolnictwa wyższego funkcjonuje na zasadzie dualizmu. Są tam Grandes Ecoles – odpłatne, przyjmuje się po klasach przygotowawczych i egzaminach wstępnych i Uniwersytety – nieodpłatne, przyjmuje się wszystkich jak leci, ale po pierwszym roku następuje selekcja na podstawie wyników z 1 roku, zostaje chyba (nie jestem pewna liczby) ok 20% studentów! Także ciężko francuskim uczelniom zarzucić że idą “na masę”.

  23. Problem nie tyle nawet tkwi w nadpodazy studentow ,co w braku miejsc pracy. W Polsce nie rozwija sie przemysl ,brakuje osrodkow badawczych’wezmy np. Krakow. Czy w Krakowie powstal jakis park technologiczny z prawdziwego zdarzenia? nie ,kolejne zagraniczne firmy otwieraja tutaj swoje filie. Przy czym jest to typowe przetworstwo ,klepactwo itd.

Comments are closed.