MARTA MAKOWSKA
W poniedziałek 27 czerwca br. w Bibliotece Uniwersyteckiej w Warszawie odbyła się debata pomiędzy trzema nietuzinkowymi osobami wywodzącymi się z różnych kultur, które miały okazję podzielić się swoimi przemyśleniami na temat wielokulturowej Europy – profesor Monika Płatek z Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, Alain Finkielkraut, filozof i eseista francuski oraz Bassam Tibi, emerytowany profesor stosunków międzynarodowych pochodzący z Syrii, wychowany i wykształcony w Niemczech, a mieszkający obecnie w Stanach Zjednoczonych.
Artykuł ten miał być w całości poświęcony tezom wygłoszonym podczas tej niezwykle interesującej debaty, jednak w obliczu piątkowych zdarzeń w Norwegii nie sposób przemilczeć kulturowo-religijnego kontekstu tego tragicznego zdarzenia.
Bronisław Geremek powiedział kiedyś: Stworzyliśmy Europę, teraz musimy stworzyć Europejczyków. Kilkadziesiąt lat po rozpoczęciu procesu integracji kontynentu zamieszkałego obecnie przez ponad 700 milionów osób (Obywateli UE jest około 500 mln) trudno wskazać czym jest (o ile w ogóle istnieje) tożsamość europejska. Coraz częściej odnosimy wrażenie, że XIX-wieczne postrzeganie narodowości wciąż dominuje w umysłach obywateli poszczególnych państw.
Na pytanie kto się boi wielokulturowej Europy można by odpowiedzieć, że osoby takie jak 32-letni Anders Breivik. Jest to jednak skrajne uproszczenie pozornie obejmujące złożony problem strachu mieszkańców „starej Europy” przed światem, który zapukał do ich drzwi, a o który wcale nie prosili. Obawa przed nieznanym i niezrozumiałym popycha ludzi do stereotypizacji pewnych kultur czy narodów, a raz „przypięta łatka” działa już później jak błędne koło zmuszające poszkodowanych do wejścia w przewidziane dla nich role drobnych złodziei, pijaków czy fundamentalistów islamskich.
Alain Finkielkraut przytaczając oficjalne oświadczenia m.in. premiera Wielkiej Brytanii czy kanclerz Niemiec, stoi na stanowisku, że polityka wielokulturowości w Europie zawiodła. Wiele lat pasywnej tolerancji dla rozrastających się gett imigranckich oraz brak spójnej polityki imigracyjnej w Unii Europejskiej doprowadziły do swoistego renesansu antyimigracyjnych ruchów i sił politycznych. Popularność Jean Marie Le Penn’a wzbudzającego kontrowersje od lat 70. na francuskiej scenie politycznej nie jest niestety odosobnionym przypadkiem na tle innych krajów UE. Propagatorzy nacjonalistycznych haseł mają w zanadrzu potężną broń zbudowaną na błędach europejskich decydentów, którzy uznali relatywizm kulturowy i skrajną laickość (szczególnie Francja i Belgia) za definicję wielokulturowej Europy. Wydobywając na zewnątrz instynkty obronne obywateli zafrasowanych swoją niepewną przyszłością w pogrążonym w kryzysie świecie, uciekają często w bezczelny, acz skuteczny populizm generujący niechęć, a nierzadko również nienawiść do „obcych”.
Konflikt rodzi się wtedy, gdy brak wspólnych wartości, na których można coś budować – powiedział podczas debaty Bassam Tibi, który uważa, że Europa utraciła uniwersalne wartości. Razem z amerykańskimi naukowcami Uniwersytetu w Harwardzie zajmuje się problemem islamu na starym kontynencie. Ubolewa, że mieszkając i pracując w Niemczech nie mógł wywołać debaty publicznej na poruszane przez siebie tematy, gdyż dominuje tam w środowisku akademickim, jak zresztą i w wielu innych państwach Zachodu, jedna mainstreamowa wizja integracji imigrantów. Tibi bardzo silnie sprzeciwia się również polityce etniczności, która, jeśli będzie kontynuowana, niechybnie „rozsadzi” Europę od środka prowadząc do poważnych konfliktów. Będąc muzułmaninem nawołuje do konieczności reformowania i europeizacji islamu, który miałby być oparty na wartościach pozwalających mu funkcjonować w kulturalno-prawnych realiach zachodu. Powołuje się przy tym na państwa afrykańskie, jak Senegal, gdzie islam został zaadoptowany z zewnątrz przyjmując ostatecznie formę bardzo odmienną od islamu bliskowschodniego.
W debacie o strachu przed wielokulturowością, Profesor Płatek, która na co dzień zajmuje się prawem karnym, a także współpracuje z OBWE, nie pozostawia na naszym kontynencie przysłowiowej „suchej nitki” wysuwając tezę, że multikulturalizm jest alibi na dekulturyzację Europy. Jej zdaniem najbardziej winnym sprawcą rasizmu i strachu przed wielokulturowością jest niewiedza, która pozwala uzurpować sobie większe kompetencje. Takim przykładem, według pani profesor, może być zeszłoroczna śmierć Maxwella Itoyi, Nigeryjczyka zastrzelonego przez policjanta na Stadionie X-lecia. Obecnie toczy się postępowanie wobec ponad 20 czarnoskórych imigrantów obecnych wówczas w pobliżu zdarzenia, które ma utwierdzić policjantów w słuszności swojej reakcji.
Anders Breivick swojej zbrodni, jak napisał w ponad 1500-stronnicowym manifeście, dokonał z pobudek ideologicznych. Nie tolerował odmienności, nienawidził imigrantów ani polityki panującej Partii Pracy. Czy aby jednak na pewno? Jak podaje „Daily Telegraph”, dobry znajomy mordercy jest zaskoczony poglądami prezentowanymi w manifeście:
Czy zatem za fasadą nienawiści i nacjonalizmu nie kryją się często zwykłe, ludzkie kompleksy, frustracje lub pycha? Czy my Europejczycy ciągle nosimy w sobie brzemię imperialistycznej wizji świata nie mogąc się pogodzić z wielokulturowością i różnorodnością naszej rzeczywistości? W każdym z nas rzeczywiście jest chyba pewna dawka strachu, a jak pisał Platon:
“strach jest oczekiwaniem zła”.
o fiasku multikurtualizmu na przykładzie Francji pisała już Zuzanna 🙂
http://blogcim.wordpress.com/2011/02/16/multikulturalizm_to_blad/
Niemniej, jest to bardzo ciekawy artykuł. Poruszasz w nim ważne kwestie. Warto sobie zadać pytanie jak będzie wyglądać Europa za 10 -20-30 lat? Czy grozi nam wszechobecny rasizm i nacjonalizm? Czy uda się jednak “u-multikulturalnić” nasz kontynent?? Na chwilę obecną wydaje się, że multikulturowość się sprawdza jedynie w czasach dobrobytu, przy kryzysie wyłażą wszystkie nasze uprzedzenia…
Artykuł Zuzi rzeczywiście porusza część z tych kwestii, o których tu piszę – powinnam była o tym wspomnieć, ale niestety tamten napisany w lutym uciekł mi z głowy!
Zgadzam się – w obliczach kryzysu najłatwiej zrzucać winę na obcych.
Jednak problem Europy tkwi dużo głębiej niż w ekonomii. Moim zdaniem ultra poprawność polityczna niektórych krajów- jak choćby właśnie Francji obnoszącej się z nienaturalną wprost laickością – zabija ducha tożsamości nie tylko narodowej…ale wręcz jakiejkolwiek. Poza mobilnością młodych (co się chwali) i migracją zarobkową nie istnieje moim zdaniem Europejczyk, który jest kimś więcej poza obywatelem jednego z państw Europy (oraz dodatkowo jeśli się mu poszczęści – obywatelem UE).
Warto może spojrzeć na Stany Zjednoczone, federacyjne państwo skonstruowane z całego tygla różnych kultur, gdzie nie bez przyczyny władze przykładają taką wagę do poczucia dumy narodowej…
Co do Francji, to nie do końca się zgodzę. Oni ze swojej laickości uczynili wręcz religię i silnie się z nią identyfikują, stanowi to według mnie element właśnie ich dumy narodowej (nie na darmo zapisali sobie w konstytucji laickość i na każdym kroku to podkreślają). W przypadku Francji wyraźnym problemem jest jednak przeciwstawianie “Francuzów” tym z “outre-mer” i innym imigrantom. A i tu nie uważam, żeby było to coś niezwykłego. Również Polacy mają problem, chociażby z repartiantami, mniejszością wietnamską czy Ukraińcami. Po prostu, podział na “my” i “obcy” nigdy tak naprawdę nie był nigdzie zniwelowany, i Stany, które przytaczasz, również są na to doskonałym przykładem.
Tak, tak, laickość to duma narodowa…tylko, że Francuzi nie mają już pomysłu na tę swoją dumę. Sama idea laickości jest świetna – pomogła bardzo na przełomie wieków w procesie demokratyzacji państwa, itp.
Jednak jeśli przyjrzeć się ustawie o zakazie noszenia burek w szkołach, to już nie wszystko jest takie oczywiste. Dziewczęta wychowane w rodzinie islamskiej (która przeniosła na francuską ziemię nie tylko swój dobytek, ale też cały system wierzeń i kultur) po wprowadzeniu tego prawa nie zdobędą edukacji – nie zdejmą wyzwolone chust tylko dlatego, że prawo francuskie im na to pozwala pozwala. Ok, mogą zatem uczęszczać do szkoły wyznaniowej, jeśli takowa powstała w okolicy….ale to chyba jeszcze bardziej implikuje oddalanie się kultur i powstawanie gett?
Wydawałoby się, że receptą jest większa i całościowa integracja, pomoc we “włączeniu się” do społeczeństwa, jednak jakie państwo, jeśli nie Norwegia miałoby być przykładem takiej polityki?
Imigranci stanowią już ponad 11% ludności Norwegii. Co roku przybywa 6-krotnie więcej imigrantów niż rodzi się dzieci w norweskich rodzinach. Przy takiej skali i tempie imigracji nawet kraje o długiej tradycji asymilacji mniejszych liczebnie grup miałyby problemy. Natomiast Norwegia to historycznie rzecz biorąc nieliczne, odizolowane, homogeniczne społeczeństwo. Zamach na wyspie Utoya może być katalizatorem do otwartego mówienia o problemach związanych z imigracją i możliwością ograniczenia tego zjawiska. Najbliższe wybory w 2013 roku pokażą co tak naprawdę o zamachu sądzi milcząca większość.
Z tego co sama zaobserwowałam, to w Norwegii wcale tak “pięknie i różowo ” nie jest. Imigrantów owszem, jest sporo, nie widać na pierwszy rzut oka jakiejś dyskryminacji… ale o asymilacji ciężko mówić… mało jest “rodzin mieszanych”… a wciąż największą liczebnie grupą imigrantów są Pakistańczycy. To trochę jakby dwa różne światy żyły obok siebie w jednym państwie… Poza tym, wcale nie cieszą się taką społeczną aprobatą. Może nie ma przejawów jawnej dyskryminacji, ale jest wyraźna niechęć : bo “głośni”, bo “odmienni”, bo “rodzą więcej dzieci”.
Ale tak jak mówię, są to moje prywatne obserwacje i jeśli ktoś zna dane, które by temu zaprzeczyły / potwierdziły, to z chęcią się z nimi zapoznam 🙂
[…] broni. Być może debata publiczna otworzy się na głosy tych, którzy widzą wady dotychczasowej polityki multikulturowości. Są to opinie, które dotąd raczej nie były wygłaszane publicznie, nie zmienia to jednak faktu, […]
[…] M. Makowska, Kto się boi wielokulturowej Europy […]
[…] M. Makowska, Kto się boi wielokulturowej Europy? […]
[…] M. Makowska, Kto się boi wielokulturowej Europy? […]