Europa Zachodnia Społeczeństwo

Belgia jest martwa, niech żyje Belgia!

ANITA SĘK

 

“Belgia jest martwa, niech żyje Belgia!”[1]

Pozbawiona rządu od 397 dni Belgia bije rekord świata długości kryzysu politycznego, należący do 29 marca do Iraku. Ale życie w kraju toczy się normalnie: Belgia sprawowała w zeszłym roku Prezydencję w Radzie Unii Europejskiej, przeprowadziła państwowe reformy, przyjęła budżet na nowy rok, wysłała swoje myśliwce F-16 do Libii, organizowane co kilka tygodni strajki związków zawodowych jak zawsze paraliżują Brukselę, wieczorami knajpy wokół Place de Luxemburg wypełniają się unijnymi urzędnikami, a studenci obchodzą kolejne jubileusze niechlubnego rekordu rozdając darmowe frytki smażone na tłuszczu zwierzęcym – podobnież belgijski wynalazek i symbol kraju.

Wielopartyjne rozmowy nad sformowaniem nowego rządu trwają od wyborów parlamentarnych 13 czerwca zeszłego roku. Flamandzkie partie z północy kraju obstają przy postulatach większej autonomii dla regionów, na które nie zgadzają się partie francuskojęzyczne reprezentujące Walonię i Brukselę. Rozłam się pogłębia – czołowi politycy belgijscy wezwali do międzynarodowej mediacji. Czołowa, nacjonalistyczna flamandzka partia N-VA, na którą głosuje co trzeci Flamand, odrzuca kolejne propozycje kompromisowego wyjścia z kryzysu, uznając, że proponowane rozwiązania nie wystarczają mieszkańcom północnych prowincji Belgii, oczekującym w dłuższej perspektywie rozpadu Belgii na część flamandzką i francuskojęzyczną.

Belgia jest dwujęzyczna

Tak i… nie. Artykuł 4. wielokrotnie nowelizowanej konstytucji z 1831 roku stanowi, że Belgia podzielona jest na cztery obszary językowe: niewielki niemiecki na wschodzie, flamandzki (holenderski) na północy, francuski na południu, oraz dwujęzyczną, francusko-flamandzką stolicę: Brukselę. Obszary te nie są krajami federalnymi z autonomicznymi kompetencjami, lecz terytorialnymi podpodziałami. W wyniku pięciu reform systemowych XXw. unitarna Belgia została zastąpiona Belgią federalną, składającą się z dwóch typów państw związkowych: wspólnot i regionów. Istnieją trzy Wspólnoty: Flamandzka, Francuska i Niemieckojęzyczna, kompetentne w takich dziedzinach, jak: gospodarka, zatrudnienie, infrastruktura, planowanie przestrzenne i środowisko. Trzy regiony, które odpowiadają za sprawy językowe, kulturę, szkolnictwo i pomoc społeczną, to Region Flamandzki, Region Waloński i Region Bruksela.

Nietrudno zauważyć, że państwa związkowe na siebie nachodzą – ten koncept nosi nazwę fédéralisme de suporposition„nałożonego federalizmu”. Jak doszło do jego powstania i dlaczego dziś prowadzi Belgów do rozkładu kraju?

Język i koncept terytorialności

W momencie wywalczenia niepodległości od Niderlandów w 1830 roku, dla belgijskich rewolucjonistów koncept dwujęzyczności kraju był nie do pomyślenia – dekrety pisane były francuszczyzną – Belgia była i miała pozostać państwem francuskojęzycznym. Ponieważ wcześniej niderlandzki król William I ustanowił holenderski jako język oficjalny administracji belgijskich prowincji północnych, nowa Belgia opowiedziała się za specyficznie rozumianą wolnością językową. W jej rezultacie francuski stał się symbolem patriotyzmu i nowych elit, a flamandzki uznano za język wroga.

Do powiązania języka z terytorium doszło na ziemiach belgijskich z obawy Walonów przed dwujęzycznością kraju, a więc dominacją flamandzkiego, w związku z większą liczebnością Flamandów (współcześnie sześć do czterech milionów). Ten sam koncept lingwistycznego podziału panuje w kanadyjskim Quebecu czy w szwajcarskich kantonach, belgijski system nie jest więc wyjątkiem. Przez dziesięciolecia XIX i XX wieku Walonowie preferowali „zasadę osobowości”, sugerującą, że Wspólnota Francuska jest kompetentna wobec wszystkich, którzy władają tym językiem i żyją w tej kulturze, a więc także Belgów francuskojęzycznych zamieszkujących Flandrię. Na „zasadzie terytorialności” opierali się zaś Flamandowie, przywiązując kompetencje Wspólnot tylko do ich terytoriów. Przez długie lata wygrywał koncept francuski – tak dalece, że był on oficjalnym i jedynym językiem administracji publicznej, sądownictwa, armii narodowej, językiem elit belgijskich. W dziewiętnastowiecznej Belgii nie było więc wolności językowej de facto, która właściwie służyła Walonom do mówienia po francusku i w homogenicznej Walonii, i we Flandrii; dlatego też, chcąc posiadać lepszą pozycję społeczną obywatel musiał biegle władać tym językiem. Flamandzki stał się synonimem niedorozwoju i biedy. W 1830 roku 70% mieszkańców Brukseli mówiło holenderskim dialektem. Teraz szacunkowa liczba Flamandów waha się między 5 a 15% milionowej stolicy. Frenczyzacja kraju zebrała żniwo. W takich konkurencyjnych warunkach jeden naród belgijski nie mógł po prostu powstać.

Dopiero lata 70. XIX wieku przyniosły pierwszą ustawę zezwalającą na używanie holenderskiego w niektórych sprawach sądowych we Flandrii. Za krok milowy tego okresu uważa się „prawo równości” z 1898, przyjęte nie bez ostrego sprzeciwu Senatu, co skutkowało pierwszym powszechnym protestem Flamandów. Od tego czasu wszystkie akty prawne były głosowane, ratyfikowane, promulgowane i publikowane po francusku i po flamandzku. Aż 136 lat zajęło jednak Belgom ogłoszenie swojej konstytucji także w drugim oficjalnym języku – stało się to dopiero w 1967 roku!

W efekcie zmian przełomu wieków Walonowie, nie chcąc przyznać Flamandom praw do oficjalnego używania ich języka na obszarze francuskojęzycznym, zaczęli promować kosztem bilingualizmu „administracyjną separację”.

W pierwszych dwóch dekadach XX wieku, wraz z początkiem światowego ruchu sufrażystek, również sprawa Flandrii nabrała tempa i cech społecznej emancypacji. Król Albert I w pierwszym po wojnie przemówieniu do narodu uznał za konieczne przeprowadzenie niezbędnych reform, tak, by dwa języki stały się rzeczywiście równymi sobie. Nastąpiła ofensywa legislacyjna – oficjalnie przyjęto zasadę terytorialności, uznając monolingualizm obszarów językowych poza Brukselą. Zdecydowano o usytuowaniu w ustawie przeprowadzanego obowiązkowo co 10 lat badania, na podstawie którego miano dokonywać ewentualnej zmiany przynależności językowo-terytorialnej prowincji z jednego obszaru do drugiego (jeśli ponad połowa mieszkańców mówiła danym językiem). W momencie natomiast, gdy cenzus wykazał ponad 30% ludności posługującej się innym językiem, niż oficjalny dla danego obszaru, wówczas urząd lokalny musiał się do tych obywateli zwracać w ich języku.

Dopiero w kolejnej generacji ustaw językowych lat 60. wyznaczono obowiązujące do dziś niezmienne granice czterech obszarów, zakazując stosowania cenzusu, w związku z licznymi napięciami, jakie zaistniały w jego wyniku między Walonami i Flamandami. We Flandrii, w okolicach Brukseli, zdecydowano o utworzeniu „specjalnych reżimów językowych” dla obywateli francuskojęzycznych – randgemeenten. Blisko językowej granicy flamandzko-francuskiej powołano zaś dodatkowe „graniczne gminy językowe” które oferują serwis administracyjno-prawny w języku francuskim we Flandrii (w liczbie 6) oraz flamandzkim w Walonii (4). W Walonii oraz niemieckim obszarze językowym również istnieją stosowne punkty reżimu językowego. Tymi gminami zarządzają władze federalne.

Językowy dryl

Monolingualizm oznacza, że – poza Brukselą – wszystkie sprawy regulujące relacje obywatel-państwo, publiczny system ochrony zdrowia i oświata, umowy cywilno-prawne, w tym relacje pracodawca-pracownik oraz napisy na etykietach, instrukcje i certyfikaty gwarancyjne, są spisywane i ogłaszane w jednym, jedynym języku oficjalnym dla regionu: flamandzkim, holenderskim lub niemieckim. Co więcej, flamandzka rodzina mieszkająca we Flandrii nie może wysłać swojego dziecka do szkoły francuskojęzycznej. Zaś francuskojęzyczna rodzina zamieszkująca Flandrię ma takie prawo, ale tylko w obrębie specjalnego reżimu lub gminy. Ciąg dalszy ciekawostek: by wynająć dom na obszarze Flandrii, wynajmujący musi wyrazić chęć uczenia się języka flamandzkiego… Warte zauważenia jest także to, że region Bruksela – pomimo, iż dwujęzyczny – nie zakłada dwujęzycznej edukacji – to głowa rodziny, decyduje o tym, czy pośle swoje dziecko do szkoły flamandzko- czy francuskojęzycznej.

Na koniec pocieszenie w całym skomplikowaniu belgijskiego systemu: zasadą nadrzędną jest wolność językowa panując między obywatelami. Każdy ma prawo swobodnie wybrać język komunikacji w piekarni, w sklepie czy w restauracji, gdzie może poprosić o angielskojęzyczną kartę. Inaczej niż w Quebecu, gdzie bar musi obowiązkowo nosić francuską nazwę i posiadać francuskie menu…

————————————————————————————————-

*Felieton ukazał się w majowym wydaniu „Areny” nr 10 pt. „Narody i nacjonalizmy”, czasopisma Koła Studentów Stosunków Międzynarodowych UJ pod redakcją Barbary Moś.

**Przy opracowaniu artykułu korzystałam z publikacji „Language and Territoriality in Flanders in a Historic and International Context” prof. dr hab. Hendrika Vuye’a z Uniwersytetu w Namur (Walonia) oraz z własnych notatek z panelu dyskusyjnego „Languages and the Principle of Territoriality. Explaining Why Belgium Is Not Simply Bilingual”, zorganizowaneg 31 marca 2011 w Parlamencie Europejskim w Brukseli przez europoseł Friedę Brepoels.


[1] Słowa wypowiedziane w 2009 przez Jose Alaina Fralona, korespondenta Le Monde w Brukseli.