Polska UE

Nie taka prezydencja straszna

TOMASZ PAWŁUSZKO

Rozpoczynająca się z początkiem lipca 2011 roku prezydencja Polski w Radzie Unii Europejskiej budzi wiele emocji. Coraz częstsze są jednocześnie postulaty aby prezydencji nie przeceniać. Należy raczej wystrzegać się oczekiwania po niej realnych, materialno-politycznych korzyści w postaci „załatwiania konkretnych polskich interesów”. Sama natomiast instytucja prezydencji powie nam wiele o problemach i zasadach polityki wewnątrz systemu europejskiego. Zarówno więc badacze, jak i zwykli obywatele zyskają możliwość regularnej obserwacji wielu wydarzeń oraz poznawania licznych zagadnień z zakresu spraw europejskich.

Po zmianach wprowadzonych w Traktacie Lizbońskim prezydencja utraciła znaczną część swych prerogatyw i funkcjonuje w odmiennym otoczeniu instytucjonalnym Unii. TL powołuje instytucję stałego przewodniczącego Rady (art.15 u.6 TUE) oraz Urząd wysokiego przedstawiciela UE ds. zagranicznych i polityki bezpieczeństwa (art.18 u.2-3 TUE), będący połączeniem funkcji dawnego Wysokiego Przedstawiciela ds. Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, komisarza ds. stosunków zewnętrznych oraz wiceprzewodniczącego KE.  Sama instytucja prezydencji pozostaje de facto modelem stanowiącym połączenie trzech dotychczasowych formuł organizacyjnych. Obecnie prezydencja ma bowiem nadal charakter rotacyjny, co jest pozostałością po pierwotnej instytucji prezydencji, ponadto funkcjonuje ona zarówno jako prezydencja grupowa (dawna idea Troiki), jak też pozostaje w ramach prawnych wprowadzonych przez TL – gdy na czele Rady staje funkcjonariusz międzynarodowy. Tym samym Rada istnieje jako organ hybrydowy: będąc instytucją międzyrządową, zyskuje elekcyjnego przewodniczącego o charakterze ponadnarodowym.

Państwo sprawujące prezydencję jako Primus inter pares nadal przewodniczy większości komitetów i grup roboczych, ale jego najważniejszą funkcją jest pełnienie roli arbitra i moderatora europejskich dyskusji i negocjacji. Koordynując przebieg obrad wielu organów europejskich politycy polscy zyskają duże możliwości wykorzystania tzw. framingu („przywileju” dogodnego dla siebie ujmowania problematyki spraw międzynarodowych), jednak wpływy polityczne z tego tytułu nie powinny przekraczać dosyć sztywno zakreślonych reguł europejskiej poprawności politycznej. Jak można wnioskować na podstawie powyższych kwestii, pomysły na traktowanie prezydencji jako trampoliny do wygrywania doraźnych „interesów” będą raczej skazane na niepowodzenie. Nadmierne oczekiwania oraz problemy polityki wewnętrznej zawsze szkodziły skuteczności instytucji prezydencji. Przykładami mogą być prezydencja włoska (problemy rządu Berlusconiego), belgijska (brak rządu), czeska (upadek rządu w trakcie prezydencji) czy węgierska (pewien stopień ideologizacji polityki wewnętrznej). Daleko większym wyzwaniem pozostaje perspektywa sprawności administracji (konieczność zorganizowania kilku tysięcy wydarzeń, przyjęcia kilkudziesięciu tysięcy oficjalnych gości na setkach spotkań), czy kwestie dbałości o wizerunek Polski (koordynacja wydarzeń kulturalnych, promocja Polski w Europie, rzetelne opracowanie agendy trio we współpracy z Danią i Cyprem). Warto wspomnieć na marginesie, że Polska to pierwszy kraj w UE, który powołał stronę internetową dotyczącą przygotowań prezydencji.

Wielu prelegentów podczas kwietniowej konferencji w Opolu pt. „Prezydencja Polski, szanse czy zagrożenia?” (7-8 kwietnia, Politechnika Opolska) zwracało uwagę na fakt, że sprawowanie tej prestiżowej funkcji przez Polskę może przyczynić się do wzrostu świadomości problemów europejskich pośród Polaków (tzw. „drugie wejście Polski do UE”). Mimo, że sympatie prounijne w tej chwili deklaruje ok. 80% Polaków i jest to jeden z najbardziej entuzjastycznych wyników w Europie, to pogłębiona i rzetelna znajomość spraw europejskich może nam tylko pomóc.