PAWEŁ BIEŃKOWSKI
Podczas gdy pozimnowojennym światem ostatnich dwudziestu lat wstrząsały rozpady bloków, wojny i kryzysy czy przemiany ustrojowe, zyskujące obrazowe miano kolejnych “kolorowych” bądź “kwietnych” rewolucji czy “pór roku” narodów, Azja Wschodnia, tkwiąca jedną nogą w utrwalonych zimnowojennych strukturach, a drugą stawiająca milowe kroki na drodze do przywództwa w zglobalizowanej rzeczywistości, stała się paradoksalnie najspokojniejszym miejscem na Ziemi.
Azja Wschodnia, do której powszechnie zalicza się Chińską Republikę Ludową, obie Koree, Japonię, Republikę Chińską, Mongolię, a z racji swoich wpływów również Stany Zjednoczone i Rosję, w znacznej mierze nie doświadczyła przemian politycznych, jakie ukształtowały współczesny obraz wielu innych regionów świata po rozpadzie systemu dwublokowego.
Okres po 1989 r. zaznaczył się powszechnie jako czas niestabilności, kiedy to wojny i kryzysy wstrząsały regionem Ameryk, Afryką, Centralną i Południową Azją, Bliskim Wschodem, a nawet pogrążoną w oportunistycznym posthistoryzmie Europą. Kiedy zaś rozwinięte państwa Zachodu zdołały w dużej mierze ustabilizować sytuację na gruncie stosunków międzypaństwowych, gwałtownie pojawiło się nowe globalne zagrożenie w postaci islamskiego terroryzmu. Powszechne ograniczanie wydatków na zbrojenia w krajach Zachodu, eksplozja zaangażowania obywatelskiego w życie społeczeństw, a przede wszystkim – leżący u podstaw teorii liberalnej stabilności – boom gospodarczy i rozwój transnarodowych zależności nie uchroniły państw rozwiniętych przed kosztownym zaangażowaniem w “stabilizację” ogarniętych konfliktami Iraku czy Afganistanu oraz wciągnięciem w długotrwałą wojnę z terrorem. Wojny na terenie byłej Jugosławii i konflikty na Kaukazie, a więc tuż pod nosem bogatej Europy, niestabilny Bliski Wschód, trwale angażujący Stany Zjednoczone – oto ponowoczesny świat w którym na stałe miał zagościć pokój. Udało się to jednak osiągnąć gdzie indziej.
Nie sposób jednakże zignorować oczywistych faktów związanych z użyciem siły w regionie. Zaogniający się ostatnio kryzys na Półwyspie Koreańskim, towarzyszący zatopieniu przez Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną okrętu Cheonan oraz ostrzałowi południowokoreańskiej wyspy Yeonpyeong, jest powszechnie uważany za zarzewie konfliktu na większą skalę. Również działania Chin wobec Tajwanu, Japonii czy państw basenu Morza Południowochińskiego nierzadko ocierają się o użycie środków militarnych, jak podczas demonstracji siły w okresie kryzysu w Cieśninie Tajwańskiej (1995-1996) oraz morskich starć z marynarką wojenną Wietnamu w połowie lat 90. Podobnie, obawy wzbudza wzrost intensywności wzajemnych roszczeń Rosji i Japonii odnośnie Wysp Kurylskich/Terytoriów Północnych. Wszystkie te potencjalne “zarzewia” łączy jedna wspólna cecha: w odróżnieniu od byłej Jugosławii, Kaukazu, Konga czy Iraku, wysoce nieprawdopodobnym pozostaje wybuch otwartego konfliktu zbrojnego.
Ów stan rzeczy ma dwie podstawowe przyczyny związane ze współczesnymi megatrendami międzynarodowej równowagi sił oraz charakterystyki konfliktów zbrojnych. Po pierwsze, Azja Wschodnia jest regionem o trudnej do przeszacowania wartości strategicznej, gdzie interesy państw regionu dążących do wzrostu własnej potęgi krzyżują się z interesami i wpływem państwa dysponującego największą siłą militarną – Stanów Zjednoczonych. Po drugie, występujący obecnie model konfliktów zbrojnych, oparty na paradygmacie “Wojny wśród społeczeństw”, znajduje nikłe zastosowanie w państwowo-centrycznych kulturach strategicznych Azji Wschodniej.
Robert Ross, jeden z naukowych autorytetów badań nad bezpieczeństwem regionu Azji i Pacyfiku, jest właśnie propagatorem tezy o unikalności Azji Wschodniej jako obszaru pokoju i stabilności. Jego zdaniem powodem tej sytuacji jest brak bezpośredniej, siłowej ingerencji Stanów Zjednoczonych w regionalny porządek. W odróżnieniu bowiem od Iraku czy Afganistanu, USA po wojnie koreańskiej nigdy więcej nie interweniowały bezpośrednio w Azji Wschodniej, ograniczając się jedynie do stacjonowania wojsk, patroli oraz okresowych demonstracji siły. Nigdy natomiast nie uzurpowały sobie pozycji regionalnego hegemona, mając na uwadze zagrożenie, jakie niosłaby ze sobą ewentualna konfrontacja z Chinami. Dodać należy, iż niebagatelne znaczenie dla kompleksu bezpieczeństwa Azji Wschodniej stanowi jego zimnowojenna spuścizna: przede wszystkim wciąż nieprzerwany podział Półwyspu Koreańskiego oraz istnienie de facto dwóch równoległych państw chińskich. Sprawy nie ułatwiają również przeciągłe spory terytorialne, których stawką jest nie tylko narodowa duma (której znaczenia w Azji Wschodniej nie wolno lekceważyć), ale zwłaszcza dostęp do obfitych łowisk oraz bogatych złóż surowców mineralnych czy kontrola szlaków żeglugowych. W swoisty sposób państwa regionu oraz Stany Zjednoczone utrzymują siebie nawzajem w klinczu, pozwalającym kontrolować ruchy rywala poprzez samo ich ograniczenie. Decydującą rolę odgrywają tu powiązania gospodarcze, redukujące potencjalne korzyści z otwartej konfrontacji. Współzależność “deficyt handlowy – rynek zbytu”, skutecznie łącząca Stany Zjednoczone z Chinami skutecznie przyciąga oba państwa do stołu rokowań nawet wobec sporów w tak drażliwych kwestiach jak sprzedaż uzbrojenia dla Tajwanu czy incydenty na Morzu Południowochińskim. Sieć wzajemnych powiązań pomiędzy każdym z państw regionu, być może za wyjątkiem KRLD, pozostaje niemniej rozbudowana. Gwarancją stabilności wydaje się jednak być co innego: zgrupowanie w Azji Wschodniej znacznej części US Navy i odpowiadająca mu ciągła rozbudowa Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej oraz sił zbrojnych obu Korei, Japonii czy Tajwanu na tyle znacząco podnosi cenę eskalacji konfliktu nawet bez uciekania się do broni jądrowej, iż czyni to użycie siły wysoce nieadekwatnym, kosztownym i wręcz samobójczym. Państwa regionu mogą prężyć swe mięśnie, demonstrować siłę czy nawet dopuszczać się aktów w innych okolicznościach uznawanych za agresję (jak w przypadku ostatnich działań KRLD), ale nie wystawią swych armii naprzeciw sobie.
Co zaś tyczy się antycypowanej wizji konfliktu zbrojnego, ta,przyjęta w doktrynach bezpieczeństwa państw regionu Azji Wschodniej znacząco odbiega od praktyki zaangażowania zbrojnego krajów zachodnich. Wojny wśród społeczeństw, charakteryzujące się większym prawdopodobieństwem eskalacji, przeciągłością, zaangażowaniem szerszych mas społeczeństwa, brutalizacją czy asymetrią środków, pozostają wysoce nieprawdopodobne, gdy naprzeciw siebie stają uzbrojone w najnowocześniejsze technologie i znaczny wolumen sprzętu armie: amerykańska, japońska, chińska, czy południowokoreańska. Zaangażowanie społeczne w konflikty na terenie byłej Jugosławii, Iraku, Afganistanu czy Somalii stanowi ich cechę charakterystyczną; trudno natomiast wyobrazić sobie, by rzesze chińskich robotników wspierały natarcia wojsk pancernych czy obsługiwały nowoczesne myśliwce. W prymitywnej armii czasów Mao mogło to mieć miejsce, dziś z pewnością nie.
Wobec wzbierających na sile ruchów obywatelskich w krajach Bliskiego Wschodu, świat zadaje sobie z kolei pytanie czy i na ile sytuacja ta może zaistnieć w takich państwach jak Chiny. Dotknięte niepokojami etnicznymi w Tybecie i Xinjiangu, głęboko rozwarstwione i niejednorodne gospodarczo Chiny już wielokrotnie typowano jako “następne” w kolejce do rewolucji społecznej i przybrania mniej lub bardziej pokojowego kursu ku demokracji. Oczywiście cenzura w znacznej mierze blokuje dostęp do informacji, nie należy się jednak łudzić iż “The Great Firewall” pozostaje stuprocentowo szczelny. Co jednak może popchnąć Chińczyków do kontestacji i protestu, to nie przykład z zewnątrz, a raczej wewnętrzna potrzeba, wywołana ewentualnym kryzysem ekonomicznym czy postępującą korupcją władz. O ile zatem gruntownych przemian politycznych i społecznych w Chinach, nawet tych na drodze “rewolucji”, nie sposób wykluczyć, nie należy się spodziewać, by nastąpiły one równie nagle jak te w krajach arabskich. Władza Komunistycznej Partii Chin wciąż pozostaje silna. Niewiele zatem wskazuje, by “Zima Ludów” mogła zdestabilizować sytuację w regionie.
Paradoksalnie zatem, brak zdecydowanego postępu w kierunku “końca historii”, regionalnej integracji czy rozwiązania długoletnich sporów terytorialnych raczej przysłużył się stabilności Azji Wschodniej, aniżeli pociągnął za sobą eskalację konfliktów. Chłodne, realistyczne podejście okazało się zdecydowanie bardziej adekwatne w społeczeństwach opartych na konfucjańskiej spuściźnie i jednocześnie rozwijających globalne interesy. Swoisty “rozwój w napięciu” stał się po latach nieodłączną wizytówką regionu.