MARTA MAKOWSKA
Minął kolejny tydzień protestów przeciwko panującemu reżimowi w Jemenie. Efekt domina na Bliskim Wschodzie wydaje się nie mieć litości dla Ali Abdullah Saleh’a, który od 33 lat nieprzerwanie sprawuje rządy w Sanie.
Koalicja opozycyjnych grup politycznych zaproponowała niedawno plan naprawczy dla pogrążonego w kryzysie politycznym kraju, który, jak mówi, ma szanse na powodzenie, o ile prezydent ustąpi przed końcem tego roku. On sam zapowiada, że chce dotrwać do końca swojej kadencji, czyli do 2013 roku, jednocześnie uspokajając obywateli, że nie zamierza ubiegać się o reelekcję.
Nie jest to pierwsza tego typu obietnica Saleh’a. W 2002 roku podczas 24 rocznicy swojego panowania zapowiedział, że nie będzie kandydował w zaplanowanych na 2006 rok wyborach, ponieważ chciałby, żeby do władzy doszli młodzi liderzy polityczni z różnych partii. W lipcu 2006 zmienił zdanie w następstwie, jak to ujął, nacisku ze strony społeczeństwa, którego nie chciał zostawić na pastwę niedojrzałych polityków. Przyjął nominację swojej partii i wygrał wybory z ponad 77% poparciem.
Czy jednak tym razem los będzie dla niego równie łaskawy? Jemen boryka się z problemami ekonomicznymi, jest jednym z najsłabiej rozwiniętych krajów Bliskiego Wschodu i posiada stosunkowo niewielkie rezerwy ropy, które prawdopodobnie wyczerpią się w okolicach 2017 roku. Większa część społeczeństwa nie widzi perspektyw w kraju, gdzie korupcja i nepotyzm są na porządku dziennym, a rząd nie próbuje nawet ukryć tego zjawiska. Majątek jest w rękach nielicznych, a rozwój gospodarczy nie nadąża za rosnącymi potrzebami coraz lepiej wykształconego i skomputeryzowanego społeczeństwa (zwłaszcza w dużych miastach).
28 lutego opozycja nie zaakceptowała prezydenckiej propozycji utworzenia rządu jedności narodowej i postanowiła ostatecznie przyłączyć się do protestującej ludności. Na ulice miast codziennie wychodzą dziesiątki tysięcy niezadowolonych Jemeńczyków, a ich liczba rośnie w tempie podobnym do tego, w jakim Ali Abdullah Saleh traci sprzymierzeńców. Jego ostatnią szansą na utrzymanie przywództwa może być jednak brak zgody wśród przeciwników reżimu. W oczach opinii publicznej Saleh wciąż pozostaje jedyną osobą zdolną utrzymać jedność Jemenu dzięki skutecznej polityce wobec lokalnych przywódców – szejków.
Szejkowie rządzą ludnością wiejską skupioną przeważnie w małe plemiona o silnej tożsamości etnicznej. Przeciwnicy prezydenta, jeśli chcą wygrać z reżimem, muszą pamiętać o potrzebach różnych grup społecznych, nie tylko protestujących mieszkańców miast. Tylko w ten sposób dadzą nadzieję na stabilne rządy oparte na demokracji.
Najbliższe dni (być może tygodnie) ostatecznie przesądzą o przyszłości politycznej Jemenu. Prezydent jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Świat musi się uzbroić w cierpliwość.